sobota, 9 stycznia 2016

4. Bańka mydlana

~Sean~

            Uśmiechnęła się lekko i odeszła. Zatkało mnie, żadna laska mnie tak nie potraktowała, co ona sobie wyobraża? Połowa dziewczyn w tej szkole chciałaby, żebym się z nimi umówił. Stałem tak zdezorientowany jeszcze jakiś czas, myśląc co zrobić, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Wcale jakoś bardzo mi na niej nie zależało. Często się we mnie wpatrywała, więc myślałem, że jest jak wszystkie laski w tej szkole. Bardzo się pomyliłem, nie należała do łatwych, ale po tym jak mnie potraktowała, wiedziałem, że nie odpuszczę dopóki mi nie ulegnie i chyba wpadłem na idealny plan.

~Rosalie~

            Zanim zdążyłam się zorientować minął miesiąc, pogoda zaczęła się zmieniać. Coraz częściej padało, zrobiło się zimno, a niebo zasłaniały chmury. Od naszej ostatniej rozmowy, Sean, ograniczył się do spojrzeń i uśmiechów, co w sumie było mi na rękę. Miałam mnóstwo nauki, a do krajowych zostały tylko dwa tygodnie, a to oznaczało jedno - bardzo intensywne, ale przynoszące efekty treningi. W ciągu tych czterech tygodni poprawiłam swój rekord życiowy o kilka sekund. Wspominałam, że Lili nienawidzi skoku przez kozła? Pokazała to kilka dni temu podczas zajęć w-fu. Do dzisiaj nie mam pojęcia jak to zrobiła, ale w trakcie ćwiczeń zahaczyła o niego nogą i spadła, lądując na twarzy, doprowadzając trenera i wszystkich obecnych do zawału. Na szczęście nic takiego jej się nie stało. Kilka siniaków i zwichnięty lewy nadgarstek, z dnia na dzień czuła się coraz lepiej. Wczoraj Pantery wygrały kolejny mecz i były na dobrej drodze, aby na wiosnę, kolejny rok z rzędu, zdobyć mistrzostwo stanu.

            Pogoda dzisiaj była okropna, całą noc padało, było zimno, szaro i wietrznie. Ubrałam czarne rurki, czerwoną bluzkę na ramiączkach i zakładaną przez głowę, ciepłą, granatową bluzę i zeszłam na dół zjeść śniadanie. Wychodząc z domu naciągnęłam na głowę kaptur i ruszyłam w stronę szkoły. Lekcje mijały w miarę szybko i nadszedł czas treningu, który z powodu pogody odbywał się w hali, a nie na bieżni, znajdującej się obok szkolnego boiska. W związku z ograniczoną powierzchnią ćwiczyliśmy start i biegliśmy na drugą stronę sali, tak szybko jak potrafimy. Po dwudziestu minutach, trener zrobił „przerwę”, dwie serie po pięćdziesiąt brzuszków i biegaliśmy dalej.

   - Na trzy startujecie, gotowi? – kiwnęliśmy zgodnie głowami – Dobrze, więc… - zrobił krótką pauzę, zanim krzyknął – TRZY! – ruszyliśmy – Dawaj, dawaj – rozległo się za naszymi plecami i w tym momencie poczułam przeszywający ból w lewej kostce, zawyłam z bólu i upadłam na ziemię, leżałam na brzuchu, kiedy usłyszałam wokół siebie spanikowane głosy przyjaciół.

   - Możesz wstać? – ktoś pochylił się nade mną.

   - Nie dotykaj jej! Niech nikt jej nie dotyka! – krzyknął ktoś inny podchodząc – możesz się ruszyć? – zapytał mnie spokojniejszym głosem, który teraz rozpoznałam i jak na zawołanie przeszedł mnie dreszcz. Sean… drużyna futbolowa trenowała na sali obok, a oddzielała nas tylko kurtyna z siatki, zasunięta, aby nikt przypadkiem nie dostał piłką. Powoli odwróciłam się na plecy, co spowodowało kolejną dawkę bólu, który promieniował od kostki, aż do uda, skrzywiłam się – Spokojnie, nie wykonuj gwałtownych ruchów – spojrzał w moje oczy, a jego były wypełnione troską. Ktoś biegł w naszą stronę.

   - Rosie! – krzyknął Chris – Uderzyłaś się w głowę? – spytał z przejęciem. Pokręciłam nią, aby zaprzeczyć. Wszystko działo się tak szybko, że dopiero teraz zaczęło do mnie docierać co się stało. Chciałam coś powiedzieć, ale w moim gardle zaczęła rosnąc ogromna gula, a oczy zaczęły piec od napływających do nich łez. Sean złapał mnie za ramiona i spojrzałam na niego zaskoczona.

   - Pomogę Ci usiąść, dobrze? – mówiąc lekko się uśmiechnął, żeby dodać mi otuchy, skinęłam tylko głową nadal nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Delikatnie zaczął podnosić mnie do pozycji siedzącej. W tej chwili zjawił się trener, trzymał w rękach spray zamrażający i bandaż elastyczny. Brat spojrzał znacząco na moją lewą nogę i wyciągnięte w jej stronę ręce. Ponownie skinęłam, czekał mnie najgorszy moment, trzeba było zdjąć buta i chociaż wiem, że starał się to zrobić najdelikatniej, jak to możliwe, kiedy tylko dotknął mojej nogi poczułam tak ogromny ból, że gdyby blondyn nie usiadł za mną opierając moje plecy o swoją klatkę piersiową, znowu znalazłabym się w pozycji leżącej. Z moich oczu zaczęły spływać łzy spowodowane bólem i okolicznościami. Zostały dwa tygodnie do zawodów krajowych, kontuzja w takiej chwili mogła przekreślić mój udział. Z sekundy na sekundę docierał do mnie sens własnych myśli, a do bólu fizycznego dołączył również psychiczny. Od roku żyłam tymi zawodami, trenowałam w szkole i biegałam wieczorami, zdrowo się odżywiałam. Robiłam wszystko, co mogłam, a kiedy już udało mi się zakwalifikować, to dzieje się coś takiego… Z każdą chwilą pojedyncze łzy zmieniały się w małe strumyki, a później potoki spływające po mojej twarzy, szyi i obojczykach, wreszcie wsiąkając w koszulkę. Poczułam na sobie spojrzenie brata, przysunął się bliżej i objął mnie delikatnie, w tym samym momencie poczułam chłód wywołany sprayem.

   - Nie płacz, zobaczysz będzie dobrze – szepnął mi do ucha – Wrócisz po kontuzji i będziesz jeszcze lepsza – jego słowa przyniosły odwrotny skutek, oczy zapiekły jeszcze bardziej, a moim ciałem wstrząsnął szloch.

   - Krajowe – wyjąkałam niezrozumiale, ale gdy tylko spojrzał w moje oczy, wiedział o co mi chodzi. Nie powiedział nic, uśmiechnął się smutno i mocno przytulił, jakby chciał przekazać, że niezależnie od tego co się stanie, zawsze będzie mnie wspierał. Trener zabandażował kostkę, aby ją usztywnić i razem z mamą i bratem udałam się do szpitala. Nie byłam w stanie chodzić, dlatego Chris uparł się, że zaniesie mnie do samochodu, a później na izbę przyjęć. Po zrobieniu prześwietlania, obserwowałam jak chirurg uważnie przygląda się zdjęciu mojej kostki. Tu czas jakby stanął w miejscu, sekundy dłużyły się jak godziny, niespiesznie przybliżając mnie do chwili, w której usłyszę diagnozę. W końcu lekarz spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.

   - Obejdzie się bez gipsu… – zaczął powoli, a we mnie zagościły iskierki nadziei, może jednak nie jest to tak poważny uraz i do zawodów będzie wszystko w porządku – ale czekają Cię trzy tygodnie w usztywnieniu – resztki nadziei zniknęły szybciej niż się pojawiły, marzenia prysły jak bańka mydlana, a z oczu kolejny raz popłynęły łzy – Wystarczy bandaż elastyczny, okłady z lodu przez kilka dni i tydzień w domu, po trzech tygodniach możesz stopniowo odstawić kule na bok, ale z bieganiem musisz pożegnać się na cały miesiąc. Przykro mi – jego słowa docierały do mnie z lekkim opóźnieniem, jakby stał bardzo daleko. Nadal nie mogłam uwierzyć, że to już koniec…

            Po powrocie do domu powoli weszłam na górę ucząc się korzystać z kul i położyłam się na łóżku, ponownie zalewając łzami. Do pokoju cicho weszła mama, przysiadła obok i czułym gestem wytarła chusteczką moje łzy. Włożyła pod skręconą nogę poduszkę, a na nią okład z lodu, przytuliła mnie i wyszła. Dobrze mnie znała i wiedziała, że potrzebuję teraz czasu ,żeby to wszystko przemyśleć i oswoić się z tym co się stało. Nie wiem jak długo płakałam, kiedy odwróciłam głowę w stronę okna, zobaczyłam piękny zachód słońca i zamieszanie, przed domem naprzeciwko, który od kilku tygodni stał pusty. Ktoś się do niego wprowadzał. Przed wejściem biegały szeroko uśmiechnięte, małe, czarnowłose bliźniaczki. Ktoś chyba je zawołał, bo odwróciły się jednocześnie w stronę drzwi domu, podążyłam wzrokiem w te samą stronę i moim oczom ukazał się przystojny, ciemnowłosy chłopak, uśmiechnął się szeroko, a moje serce przyspieszyło…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz