sobota, 9 stycznia 2016

5. Decyzja

            W sobotę obudziło mnie zimno przeszywające lewą kostkę. Otworzyłam oczy, chociaż były tak spuchnięte od łez, że nie było to proste i zobaczyłam okład z lodu. Na stoliku nocnym stała tacka, a na niej szklanka soku pomarańczowego, sałatka z kurczakiem i kartka. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam.

„Wiem, że długo nie mogłaś zasnąć, dlatego Cię nie budziłam. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie masz humoru, ale jesteś człowiekiem – MUSISZ JEŚĆ.
Smacznego, kocham Cię, Mama.”

            Westchnęłam głośno i niechętnie uniosłam do ust widelec z kawałkiem pomidora. Nie byłam głodna, ale nie chciałam denerwować mojej rodzicielki. Wierzcie mi, nie chcielibyście zobaczyć jej wściekłej. Po skończeniu śniadania, co trwało całą wieczność, wzięłam z biurka laptopa i ułożyłam się wygodnie. Chciałam chociaż przez jakiś czas nie myśleć o wczorajszych wydarzeniach, a znałam na to jeden, świetny sposób – „Teen wolf” – wszystkie odcinki od początku. Nie gwarantowało całkowitej izolacji od świata zewnętrznego, ale starałam się odpychać przebłyski świadomości, skupiając się na ulubionym serialu. Niestety nic nie mogło trwać wiecznie, zrobiło się późno, a to oznaczało próbę zaśnięcia w towarzystwie myśli wracających do piątkowych wydarzeń. Długo nie mogłam zasnąć. W niedziele postanowiłam dokończyć książkę, którą zaczęłam w poprzedni weekend. Skończyła się pocałunkiem głównych bohaterów, a ja pomyślałam o tym, jak Sean zajął się mną, kiedy upadłam skręcając kostkę. Ostatnio poprosiłam brata o jego numer, mówiąc, że chcę spytać o temat wypracowania na angielski – jedyna lekcja, którą mieliśmy razem. Wzięłam telefon i napisałam szybko wiadomość. Jedno, krótkie słowo – „dziękuję :)”, nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc spojrzałam na zegarek, było po północy. Odłożyłam telefon i zasnęłam.

            Rano ubrałam się w fioletowy dres, schowałam telefon do kieszeni i zeszłam na dół. Nikogo nie było w domu. W drodze do salonu wyjęłam z lodówki lód, usiadłam na kanapie z nogą w górze i zrobiłam okład. Włączyłam telewizor i wzięłam do ręki telefon. Miałam jedną wiadomość, moje serce zabiło szybciej.

„Nie ma za co kwiatuszku :*”

            Uśmiechnęłam się szeroko i wróciłam do oglądania filmu. Koło południa zgłodniałam, więc poszłam do kuchni, zajrzałam do lodówki, wyjęłam mleko, jajka i wzięłam się za robienie naleśników.

   - Cholera – syknęłam, podczas odwracania ostatniego dotknęłam się patelni i oparzyłam, na szczęście tylko lekko. Nie mogąc znaleźć nic ciekawego w telewizji zaczęłam myśleć. W zeszłym roku tak niewiele brakowało, żeby dostać się do krajowych, w tym od udziału powstrzymała mnie kontuzja. Może to jakiś znak? Może po prostu się do tego nie nadaje, może powinnam dać sobie spokój z bieganiem. Na samą myśl o tym zrobiło mi się bardzo smutno, a łzy ponownie napłynęły mi do oczu, ale to było chyba najlepsze wyjście. Nie będzie kolejnych rozczarowań spowodowanych pogorszeniem formy, bądź gorszym miejscem w zawodach. W ciągu kilku następnych dni jeszcze wiele razy o tym myślałam i nie widziałam innego wyjścia.

            W piątkowe popołudnie odwiedzili mnie przyjaciele – Austin i Lili . Dziewczyna już doszła do siebie po upadku z kozła, a chłopak z ogromnym entuzjazmem opowiadał o meczu, z którego właśnie wracali, kolejne zwycięstwo Panter. Byłam trochę nieobecna zastanawiając się czy powiedzieć im o mojej decyzji.

   - Rosie, słuchasz mnie? – spytała przyjaciółka, uśmiechnęłam się przepraszająco i spuściłam wzrok – Dobra, koniec tego. Dziewczyno co Cię tak męczy?! – prawie krzyknęła. Spojrzałam niepewnie najpierw na nią, później na Austina i wyszeptałam najciszej jak tylko potrafiłam.

   - Myślę, że chyba powinnam dać sobie spokój z bieganiem.

   - Co Ty tam mamroczesz? – zapytała zdziwiona, więc powtórzyłam głośniej.

   - Daję sobie spokój z bieganiem – spojrzeli na siebie, zresztą nie był to pierwszy raz, spoglądali na siebie co chwilę, co było dziwne. Ogólnie zachowywali się jakoś inaczej, przysuwali się od siebie, a później odsuwali, ale zanim zdążyłam o to spytać krzyknęli niemal jednocześnie

   - Co?! Powiedz, że żartujesz!

   - Nie drzyjcie się tak – spiorunowałam ich wzrokiem. – Myślę, że powinnam skupić się na nauce. Treningi zajmują mnóstwo czasu, a i tak nie odnoszę sukcesów.

   - Ciebie to już chyba do reszty pogięło! Dziewczyno, masz same piątki, co Ty chcesz poprawiać?! Żadnych sukcesów?! A kto wygrał stanowe?! To jest dla Ciebie nic?! – krzyczała Lili, w tym samym momencie otwarły się drzwi i stanął w nich zdziwiony Chris. – Bieganie to całe Twoje życie! My jeszcze nie umieliśmy chodzić, a Ty już biegałaś!

   - Co tu się dzieje? Lilienne czy Ty naprawdę musisz tak krzyczeć? – odwróciła się szybko i dopiero teraz go zauważyła, spojrzała na niego takim wzrokiem, że gdyby wzrok umiał zabijać to wszyscy padlibyśmy trupem.

   - Wiedziałeś o tym?! – wydarła się w stronę mojego brata, podchodząc do niego. Spojrzał na nią zdziwiony, nie miał pojęcia o czym mówi – Postanowiła rzucić bieganie! A wiesz dlaczego?! Bo potrzebuje więcej czasu na naukę! Ha, słyszałeś kiedyś równie marną wymówkę?! – z każdym słowem jego oczy stawały się coraz większe, wbił we mnie zarazem zmartwiony i wściekły wzrok.

   - Zostawcie nas samych – powiedział zły, a moi przyjaciele stali teraz bardziej zdziwieni niż on kilka sekund temu, teraz był po prostu wściekły, na mnie. Wziął dwa głębokie wdechy, kiedy oni opuszczali pokój i przysiadł na brzegu łóżka – Chyba nie mówisz poważnie – odezwał się spokojnym głosem, otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale pokręcił głową i mówił dalej – Nie możesz zrezygnować. Masz talent i rozwijałaś go całe życie. Im możesz wciskać kity, że potrzebujesz czasu na naukę, albo znajdziesz inne zajęcie, ale nie mi. Pamiętasz mój wypadek w pierwszej klasie? Podczas trzeciego meczu w sezonie?

   - Złamałeś obojczyk i dwa żebra – skinął głową

   - Też wtedy chciałem się poddać, bo bałem się, że nigdy nie będę już tak dobry jak wcześniej, ale Ty mnie powstrzymałaś. Powiedziałaś, że wrócę jeszcze silniejszy, a kiedy już żebra się zrosły pomogłaś wrócić do formy. Zmuszałaś, żebym z Tobą biegał, chociaż miałem ogromny problem, żeby dotrzymać Ci kroku. Siłą zaciągnęłaś mnie na trening. Teraz moja kolej. Od jutra się za Ciebie bierzemy i nie chcę słyszeć odmowy – znałam swojego brata, był równie uparty co ja, więc nie było sensu się z nim kłócić.

   - Za miesiąc, przecież teraz nie mogę – spojrzałam na niego jakby się urwał z kosmosu, a on uśmiechnął się tajemniczo i powiedział, że nie będziemy obciążać nogi.

            I zgodnie z obietnicą, wstałam w sobotę, zjadłam śniadanie, przebrałam się w dres i czekałam na zwariowane pomysły brata. Kiedy już zszedł, kazał położyć mi się na ziemi, na plecach. Byłam zdezorientowana, ale wykonałam polecenie, delikatnie ugiął moje nogi w kolanach i położył na ziemi.

  - A teraz rób brzuszki – spojrzałam na niego jak na kretyna, w odpowiedzi uśmiechnął się i zaczął mi tłumaczyć – przecież doskonale wiesz, że mięśnie brzucha w bieganiu są bardzo ważne, nie tylko nogi trzeba ćwiczyć – mówiąc to pokazał mi język, a ja zaśmiałam się cicho i lekko szturchnęłam zdrową nogą – no dawaj – ponaglił mnie – musimy zobaczyć ile dasz radę zrobić – więc zaczęłam. Zrobiłam sto trzydzieści dwa i już nie dałam rady się podnieść – widzisz? O tym mówię. Musimy nad tym popracować. Jak z Tobą skończę będziesz robiła trzysta za jednym podejściem – uśmiechnął się w taki sposób, że od razu wiedziałam, coś kombinował i wcale nie miało to być dla mnie miłe, łatwe i przyjemne – Oj no już tak na mnie nie patrz, to że masz skręconą kostkę nie znaczy, że możesz się lenić i nic nie robić. Przecież chcesz być najlepsza, prawda? – skinęłam głową nadal leżąc na plecach. – Dobrze, decyzja podjęta – uśmiechnął się tak szeroko, że śmiały się też jego oczy.

            Po weekendzie ćwiczeń z bratem odżyła we mnie nadzieja, poczułam, że mogę być lepsza niż jestem. W poniedziałek ubrałam się w ciemne, dresowe spodnie – to nowość, jeszcze nigdy nie poszłam do szkoły w dresie – zieloną bluzkę z napisem: „Make your dreams come true” i szare trampki. Przez najbliższe dwa tygodnie musiałam poruszać się za pomocą kuli, więc nie wyglądało to zbyt dobrze, ale czas wrócić do szkoły. Zdziwiłam się, kiedy tylko do niej weszłam. Wszyscy witali się ze mną, uśmiechali i życzyli szybkiego powrotu do zdrowia. Uśmiechałam się do nich szczerze i dziękowałam, to było naprawdę miłe z ich strony. Zatrzymałam się przy mojej szafce, żeby wyjąć książkę z chemii i wypadła mi z niej kartkówka, kiedy chciałam się po nią schylić, ktoś mnie wyręczył. Spojrzałam w górę i zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Seana. Podał mi kartkówkę, uśmiechnęłam się do niego. Powiedział, żebym się nie przejmowała, bo za rok na pewno wygram, na co uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, a on poszedł na lekcje. Usiadłam w ławce i zaczęłam przeglądać notatki, które przepisałam wczoraj popołudniu. Usłyszałam, że ktoś odsuwa krzesło obok, podniosłam wzrok i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ciemne, prawie czarne, ścięte na jeża, postawione włosy, ciemna karnacja, duże zielone oczy i zniewalający uśmiech.

   - Hej, jestem Jason – powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz